Wiadomosc o tym co sie stalo w Polsce zastala mnie w sobote w Vientiane. Byl to bardzo dziwny wieczor, ale ciezki bo nie bylo zadnych Polakow kolo mnie. Dlugo zastanawialam sie co teraz zrobic bo stracilam ochote aby jechac do Ban Na czy Kong Lo, do Pakse i pozniej na Si Phon Don moglam wyruszyc dopiero w poniedzialek na noc. Chodzil mi od niedzieli jeszcze jeden pomysl, ale dopiero w poniedzialek moglam sprawdzic wszystkie dostepne opcje. Nauka na przyszlosc: kupowac bilet lotniczy, ktory mozna dowolnie zmieniac, moze byc za mala oplata.
Po naradzie z mama postanowilam wracac do Polski. Nie moglabym teraz jechac na poludnie Tajlandii i wygrzewac tylek spokojnie na plazy. Byc moze gest ten moze zostac odebrany zbyt patetycznie, ale jest on wyrazem solidarnosci z ofiarami, ich rodzinami, i wszystkimi cierpiacymi w kraju. Bo kiedy jak nie teraz mamy byc solidarni ? Niektorzy mowia, ze nic nie mozna zrobic, ja uwazam inaczej, mozna towarzyszyc zmarlym w ich ostatniej drodze na ziemi. Ktos mi kiedys powiedzial, ze uczestnictwo w pogrzebie to katolicki obowiazek. A czyz nie jestesmy katolickim krajem ? Przynajmniej tak o nas mysla za granica.