Droga do Vientiane nie jest moze dluga i na pewno nie jest najgorsza, jak na warunki laotanskie, ale do calkiem przyjemnych nie nalezy glownie ze wzgledu na temperature, ktora siega prawie 40 stopni. W autobusie siedzi sie troche jak w saunie, pot splywa ci po roznych czesciach ciala, ale starasz sie nie zwracac na to uwagi bo ciagle wycieranie nie ma sensu.
Jak tylko wysiadlam z autobusu na dworcu i udalam sie na poszukiwanie hotelu wiedzialam, ze to miejsce jest dla mnie. Inni podroznicy mowia, ze nie ma tu nic ciekawego, a jednak czuje sie ze to miejsce jest wyjatkowe. Bardziej brudne i surowe, z nie tak zadbanymi budynkami jak w Luang Prabang, a jednak to stolica, a mnie chyba wszystkie stolice przyciagaja i fascynuja (z duzym wyjatkiem na Hanoi!).
No i utknelam w Vientiane na cale trzy dni. Nie potrafie juz chodzic po chodnikach, a Vientiane to wciaz miasto w ktorym spokojnie mozna dreptac po ulicach. To prawda, ze jest to najspokojniejsza stolica Indochin, ale nie jest ona najtansza. Najtansze bylo Phnom Penh, trudno mi powiedziec czy Hanoi jest drozsze od Vientiane, pewnie bardzo podobne. Jedno co moge napisac to to, ze ja w tutaj wydalam o wiele wiecej pieniedzy niz gdziekolwiek indziej, a to dlatego, ze jest to ostatnie takie miejsce, w ktorym postanowilam sobie na to pozwolic. Najbardziej obciazajaca budzet rzecza jest nocleg w przytulnym hotelu z drewniana podloga, kablowka i klimatyzacja (prawie zapomnialam o tym ze zmienaja mi codziennie reczniki). Taki jakis dekadencki nastroj mnie opanowal.