Noc z poniedzialku na wtorek spedzielam w nocnym/sypialnym autobusie z Vientiane do Pakse (mignal mi przed oczami szeroki Mekong i przez chwile pozalowalam, ze wyjezdzam), wtorek na przemieszczeniu sie z Pakse do Ubon Ratchatani (Tajlandia), gdzie juz przez reszte dnia czekalam na pociag nocny do Bangkoku. Cala noc w pociagu a rano pobudka pod Bangkokiem. Taksowka do hostelu. Piekielnie zmeczona, marzylam tylko o tym zeby sie wykapac i cos zjesc. Na dworze goraco, bierzesz prysznic i za chwile jestes mokry. We wtorek w sumie nie musialam go brac bo zostalam kompletnie zlana woda (oblewana kublami z woda) w trakcie drogi z dworca autobusowego na dworzec kolejowy w Ubon. Tajowie swietuja Tajski Nowy Rok, inaczej zwany Water Festival, teraz mozecie sie domyslic dlaczego. Troche przypomina to nasz Smingus Dyngus, tylko taki na masowa skale.
Dzisiaj czekam od 8 rano do 8 wieczorem w hostelu gdzies w Bangkoku, na to by przemiescic sie na lotnisko, z ktorego o 00:15 odlatuje razem z Finnair najpierw do Helsinek a potem do Warszawy. Trzy noce i prawie trzy dni w podrozy. Po co ? Po to, zeby pojsc na pogrzeb, nawet jakbym miala tam motorowka po Wisle przeplynac.
Z komentarzy: pewnie ze wygodniej by bylo gdyby pogrzeb odbyl sie w Warszawie; chyba nie rozumiem czemu ludzi boli Wawel i po co zawiazywac grupy protestujace przeciwko temu pomyslowi na Facebooku ?, czy to jest najlepsze medium do wyrazania wszystkiego?;
najbardziej podobal mi sie jeden z komentarzy ktory przeczytalam gdzies w prasie, ze jak Pilsudskiego chowali na Wawelu to tez czesc ludzi protestowala.
Nie planuje sie nigdzie stad ruszac, bo prasa donosi, ze w Bangkoku ciagle sa zamieszki a jednak troska o wlasne bezpieczenstwo jest u mnie silniejsza niz chec zwiedzania. Wynurzylam sie tylko do pobliskiego bankomatu i SevenEleven, w celu zakupienia czegos do jedzenia. Jak sie okazalo mieli calkiem spory wybor roznych gotowych, mrozonych dan do odgrzania w mikrofalowce.
W czwartek, 15 kwietnia o 12:25 czasu lokalnego laduje w Warszawie.