Zanim dotarlam do Laosu mialam zgromadzone pewne informacje o tym kraju. Czesciowo zaslyszane od innych turystow spotkanych po drodze, czesciowo przeczytane z roznych zrodel pisanych, w tym takze internetu. Jednak jezeli chodzi o Vang Vieng, zadne opowiesci nie sa w stanie oddac wiernie tego czego mozna tu doswiadczyc, i pewnie moja tez taka nie bedzie. Jak chcecie wiedziec jak tu jest musicie przyjechac osobiscie.
Vang Vieng - oslawiona mekka backpackersow podazajacych do miejsc, w ktorych mozna tanio sie upic; miejsce w ktorym wszyscy lecza zbiorowo kaca ogladajac "Przyjaciol" albo inne kreskowki; miejsce, gdzie w menu w barach sa nie tylko pozycje alkoholowe, ale takze "happy pizza", jointy z marihuany, fajki opium i inne takie teoretycznie nielegalne tutaj rzeczy; no i wreszcie miejsce w ktorym slowo wiaderko nabiera nowego znaczenie i staje sie najlepszym naczyniem do spozywania Lao whiskey zmieszanej z jakimkolwiek napojem.
Nie wybralam sie na "tubing" poniewaz nie lubie pic alkoholu w wodzie, zwlaszcza w czyms tak niestabilnym jak opona od traktora. Miejsce, w ktorym odbywaja sie wszystkie dzienne szalenstwa ogladalam z wody z kajaka, ktorym przeplynelam 10 km rzeki. Wydawalo mi sie, ze takie rzeczy nie sa juz mnie w stanie zaskoczyc, a jednak mylilam sie. Zszkowolo mnie to jak to miejsce musialo sie zmienic w ciagu ostatnich kilku lat, jak absolutnie wszystko jest tam zrobione dla przyjemnosci i zabawy turystow. Bary przy rzece, liny z ktorych mozna skakac do wody, glosniki z zachodnia muzyka popularna mieszajaca sie jedna z druga, dziury do walki w blocie, boisko do siatkowki blotnej, a do tego kohorty zachodniej mlodziezy alkoholizujacej sie w wodzie tudziez na brzegu.
Wieczorem impreza przenosi sie na wysype polozonej naprzeciwko miasteczka. Jest tam kilka barow, z ktorych najpopularniejszy to Bucket Bar, ktory pomiedzy 8 a 9 wieczorem serwuje "free buckets" czyli wlasnie wiaderka Lao whiskey z roznymi napojami. Ja tego wieczora postanowilam zostac przy piwie, bo raz ze z butelki, dwa juz przetestowane, a Lao whiskey nie jest jakims wymyslnym alhoholem tylko czyms co zasadniczo przypomina polski bimber albo chorwacka rakije. Nie wiem czy sie domyslacie, ale kac musi byc po tym okrutny.
Po jakims czasie impreza w barze sie konczy, ale za to mozna przeniesc sie do nastepnego i nastepnego. Moja skonczyla sie ok. 3 w nocy, byla okraszona paroma piwami i tanczeniem w swietle stroboskopowym w tropikalnym klimacie przy palacym sie ogniu. Ten kto wymyslil, ze potrzebne jest prawdziwe ognisko byl nie lada geniuszem, a moze to mialo sluzyc nie tylko wydalaniu, a takze lepszym wypacaniu alkoholu. Pojecia nie mam, ale mnie bylo za goraco.
Rano we wtorek (ok.12), lekko niewyspana postanowilam opuscic ten przybytek, po zaledwie dwoch nocach i jednym dniu, i mysle ze byla to sluszna decyzja.