Utknelam na dworcu w Hue. W moj ostatni dzien tutaj. Mialam o 15:05 wsiasc w pociag do Hanoi, tymczasem jest godzina 19:10 a ja dalej czekam i prawdopodobnie bede czekac az do 23:50. Nie tak to wszystko mialo wygladac, no ale cos, chcialam przezyc przygode w wietnamskiem pociagu to musze zaczac od poczekalni.
Dzisiaj w koncu udalo mi sie zobaczyc Cytadele w Cytadelii, to jedna z wiekszych tutejszych atrakcji. Wczoraj nie wpuscili mnie bo przyszlam za pozno a przed wczoraj bylam eufemistycznie mowiac niedysponowana.
Im dluzej jestem w Wietnami tym mniej chce mi sie zwiedzac rozne rzeczy. Mecza mnie zorganizowane wycieczki , na ktorych wszyscy laza jak te owce za przewodnikiem i pstrykaja fotki w identycznych miejscach, meczy mnie czytanie Lonely Planet, no i w Hue znowu meczyly mnie upaly, nie dlatego, ze bylo mega goraca, tylko dlatego , ze bylo duszno i wilgotno, czytaj prawie zero wiatru. Do tej listy moge dorzucic jeszcze meczacych rikszarzy, kierowcow motocykli i skuterow, meczacy brak przepisow ruchu drogowego i calkowita absencja czegos takiego jak bezpieczne przejscie dla pieszych. Dzisiaj z sytuacji, ktore odnotuje in minus w Wietnamie, dorzucic moge starego Wietnamczyka, ktory przechodzac kolo mnie na chodniku, mamroczac cos pod nosem, uderzyl mnie w ramie. Nie mocno, ale bylo to zachowanie, ktorego w najmniejszym stopniu sie spodziewalam. Jestem w stanie zrozumiec, ze ktos nie lubi turystow, ale zeby okazywac im to w tak ostentacyjny sposob?
Z rzeczy milych, ktore zdarzyly sie w Hue: mieszkalam w Guest Housie, w ktorym wydaje mi sie, ze bylam jedynym gosciem, udalo mi sie wytargowac nizsza cene za pokoj, sam pokoj byl ladny czysty, jasny i z kablowka i ciepla woda, i po raz pierwszy ktos traktowal mnie jak goscia w swoim domu. Przyszla Pani przyniesc mi wiatrak, otworzyc okno, sprawdzic czy wszystko ok. Wczoraj dostalam kawalki arbuza, ktore zjadlam dzisiaj na sniadanie, a na odchodne cale, schlodzone mango, ktore wprost rozplywalo sie w ustach. Zjadlam je na dworcu obierajac ze skorki skonfiskowanym swegoczasu nozem i chlapiac sokiem na spodnice. Bylo to niezwykle mile, a co jeszcze milsze zostalam pozegnana i przytulona na dowidzenia. Pani nie mowila ani odrobine po angielsku.
Dzielnie czekalam na pociag do jakiejs 21 z hakiem. Nawet probowalam sie jakos polozyc na plastikowych siedzeniach, ale nie wychodzilo mi to tak dobrze jak Wietnamczykom. Pomyslalam sobie, do 23 juz niedaleko, jakos wytrzymam, zjadlam wczesniej kolacje, wiec nie bylam glodna.
W pewnym momencie zaczal do mnie zagadywac nowoprzybyly Wietnamczyk, co ciekawe, po rosyjsku. Wytlumaczylam mu ze jestem z Polski i nie mowi w tym jezyku, wydawal sie jednak byc niezrazony tym faktem. Zrobil mi zdjecie swoim telefonem, po czym usiadl kolo mnie i zrobil jeszcze jedno zdjecie, tym razem rowniez ze swoja osoba. Nastepnie pokazywal mi wszystkie zdjecia w swoim telefonie: zony, corki, syna, kolegow, siebie, innych przygodnie zlapanych turystow. Kiedy sytuacja zaczela sie przedluzac, postanowilam skorzystac z awaryjnego wyjscia i spontanicznie przylaczylam sie do grupki Francuzow rowniez oczekujacych na pociag do Hanoi. Szybko okazalo sie, ze byla to najlepsze rzecz jaka moglam zorbic, bo chwile pozniej oglosili na tablicy informacyjnej (oczywisicie calej po wietnamsku), ze moj pociag odjedzie o 3 w nocy a chlopcow o 2:30, wiec mielismy jak nic co najmniej 4 godziny czekania.
Czas zabijalismy grajac w karty przy kilu piwach, bylo wesolo, a co najwazniejsze czas do odjazdu pociagu minal bardzo szybko. Sama podroz zreszta tez, bo jak tylko udalo mi sie urzadzic na mojej kuszetce, przypiac lancuchem plecak i zakopac w jedwabnym spiworze, zasnelam i obudzilam sie na dobre o 13 nastepnego dnia :)
Z rzeczy maloprawdopodobnych: jak gapilam sie na rozklad jazdy pociagow w ciagu dnia, majac jeszcze nadzieje ze oczekiwanie na pociag niebawem sie zakonczy, nagle uslyszalam tak jakby kogos mowiacego po polsku; odezwalam sie i osoba odpowiedziala mi w jezyku polskim, byl to Wietnamczyk z zona, mieszkajacy na stale w Koszalinie, w chwili obecnej bedacy na wakacjach w Wietnamie. Jak to powiedzial pewien Holender ktoremu opowiadalam ta historie: It's ridiculous! (To absurdalne!).