Pierwszy raz odkad tu jestem wybralam sie na wycieczke rowerowa poza miasto. Mielismy z nowo poznanym kolega udac sie co prawda dzisiaj na zwiedzanie swiatyn, ale koleg sie rozchorowal. Zlapalo go to samo co mnie ostatnio.
Na wyprawe wybralam sie ok. 15, po obiedzie i po wczesniejszym leniuchowaniu. Chcialam dotrzec do jeziora, ktore znajduje sie kolo Siem Reap, ale okazalo sie ze miejsce w ktorym konczy sie droga jest jeszcze kawalek przed. A ze nie mialam tak jak teraz mapy w googlach zeby ocenic pozostala odleglosc.
Z wysokosci rowera dobrze oglada sie zycie okolicznych mieszkancow, ktorzy na kazdym kroku usmiechaja sie do Ciebie. W koncu poczulam sie choc odrobine mniej turystycznie niz udajac sie gdzies w wynajetym tuk tuku.
Wycieczka zajela 3 h (wraz z powrotem i prysznicem). Troche mnie tylek boli od siedzenia, ale za to kolacja i zimny shake bananowy smakowaly wybornie. A propos, zdaje sie ze z moim zoladkiem jest coraz lepiej.
Jutro juz na pewno zwiedzamy swiatynie Angkoru, takze trzeba sie dobrze wyspac.