Zmeczona po dniu wczorajszym postatnowilam pojsc wczesnie spac, czyli ok. 22. Wstalam po 7 rano (ze zrozumieniem przyjmuje, ze niektorzy moga w to nieuwierzyc ;) ), musialam powalczyc troche z przepakowaniem plecaka. Musialam sie na nowo calkiem spakowac zeby moc zmienic pokoj na taki za 6$, ktory bylo o 1$ tanczy od obecnego a zdaje sie, ze dlatego ze znajdowal sie pietro wyzej.
Po nie lada wysilku (zniesieniu ciezkiego plecaka, ktory wazy juz pewnie ok. 20 kg, z 4 pietra a potem wtaszczeniu go spowrotem na 5 pietro), ruszylam na podboj stolicy Kambodzy.
Szybko okazalo sie ze przemieszczanie sie piesze nie nalezy do najlatwiejszych i najprzyjemniejszych rzeczy szczegolnie dla nowo przybylego turysty. Czegos takiego jak chodnik nie ma, a jak jest to jest albo zastawione samochodami albo straganami. Trzeba lazic po ulicy razem z rowerami, motorami, tuk tukami i samochodami. Ponad to spokojnie przejsc przez ulice mozna tylko wtedy kiedy znajdziesz przejscie ze swiatlami, bo wtedy samochody naprawde sie przed nim zatrzymuja ( i chyba tylko i wylacznie wtedy). Maja takie smieszne oznakowania swietlne, odliczajace czas do zgasniecia swiatel i pokazujace animacje poruszajacego sie czlowieka, w miare zblizania sie do koncza czasu czlowieczek przyspiesza kroku coraz bardziej i bardziej, az wrecz mozna powiedziec ze pedzi. Strasznie mnie to na poczatku rozbawilo. Kiedy nie ma swiatel i pasow trzeba niepostrzezenie przemknac przez ulice ryzykujac wlasna glowa, ale na szczescie pojazdy staraja sie Cie omijac, nie mylic z zatrzymuja sie zeby Cie przepuscic.
Pierwszego dnia zwiedzania zaliczylam dwa spacery, pierwszy w okolicach Palacu Krolewskiego i Muzeum Narodowego, ktore mam zamiar odwiedzic dopiero w sobote. Drugi w okolicach jakiegos pomniku przyjazni kambodzansko-wietnamskiej i Pomnika Niepodleglosci. W miedzy czasie uciekla do hostelu na 4 h sieste, bo upal w miescie zaczynal sie robic nie do zniesienia a nie chcialam tam zejsc gdzies w tloku i to w dodatku w pierwszy dzien ;)